Wielu rolników w ostatnich latach, szukając jakiejkolwiek opłacalności i próbując po prostu utrzymać swoje rodziny, zaczęło wchodzić w uprawy warzyw. Poprzedni rok był dla większości dramatyczny – zboża, rzepak czy kukurydza były po takich cenach, że nie dawały żadnego zysku, a często nawet nie pokrywały kosztów produkcji. Nic dziwnego więc, że rolnicy zaczęli szukać alternatyw i postawili na warzywa, gdzie jeszcze można było liczyć na jakiś zarobek.
Ale cała sytuacja na rynku to nie efekt działań samych rolników, tylko polityki prowadzonej w Europie, a zwłaszcza w Niemczech. Tam jeden z polityków powiedział wprost, że udział rolnictwa w PKB Niemiec to zaledwie 2,5% i że ten sektor można „poświęcić” dla ratowania przemysłu. Efekt? Zalew europejskiego rynku tanim jedzeniem spoza naszego kontynentu. Zamiast chronić własnych producentów i bezpieczeństwo żywnościowe, Unia – pod dyktando największych graczy – otwiera szeroko drzwi importowi z krajów, gdzie standardy są zupełnie inne niż u nas.
Dlatego nie w rolnikach, którzy próbują ratować swoje gospodarstwa, należy szukać winy, ale w politykach, którzy od lat prowadzą politykę oderwaną od rzeczywistości. Kuriozum dopełnia sytuacja w Polsce – minister rolnictwa z „chłopskiej” partii daje wywiad, w którym apeluje, by konsumenci kupowali bezpośrednio od rolników, bo wtedy żywność ma mniejszy ślad węglowy! Serio!!??
Po prostu, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, my rolnicy powinniśmy szukać swojej szansy w silnej organizacji, z mądrymi ludźmi, nie pokroju Kolodziejczaka, takich rolników nam nie brakuje, młodych, po studiach, z językiem obcym - bo sprawa nie dotyczy tylko Polski, a całej Europy, którą rządzą szaleni niemcy. Koalicajntów na rzecz obrony europejskiego rolnictwa nie zabraknie, kwestia lidera. A my, Polacy juz nie raz pokazaliśmy, że jak się nas wkur..., to nie ma litości!